Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

piątek, 27 maja 2016

Miłość od pierwszego dotyku

Drogą kupna, korzystając z Dropsowej promocji  nabyłam sobie 4  kolory włóczki Alpaca Silk Brushed. Już na zdjęciach kolory powaliły mnie na kolana. Na żywo... z kolan jeszcze się nie podniosłam.
Tuż po otworzeniu i rozpakowaniu pudełka rzuciłam się do dziergania próbki. Boże Ty mój... Wełna mięciutka, milutka, leciuteńka jak piórko, cieplusia i  szybko przybiera... Kolory cudnie intensywne, soczyste i dzięki odpowiedniemu nasyceniu pozwalające łączyć się ze sobą przy nawet wydawałoby się szalonych kombinacjach. Ideał na kontrastowej zimy. O ile nie będzie niespodzianek przy docelowym dzierganiu to jawi się jako włóczka idealna, ale jak to mówią... nie mów hop dopóki nie zblokujesz. A propos - przy praniu próbka wyciągnęła się jak guma i skóra mi scierpła jak widziałam jakie rozmiary przybiera. Jednak po odciśnięciu, uformowaniu i wysuszeniu gabaryty wróciły do normy.
Miłością do włóczki zapałał też Franek. Jak tylko dopadła kłębuszka rozpoczęła przymilanie się do niego i lizanie.

W ramach urodzinowych szaleństw zakupiłam też sobie startowy zestaw Knitpro Nova Metal w składzie druty: 4, 5 i 6 mm, żyłki 60, 80 i 100 cm oraz kluczyki i końcówki do drutów. Czytałam się, że druty mają ostre końcówki i nie ukrywam, że trochę się tego obawiałam. Już widziałam przy moim szczęściu i talencie te palce a potem udziergi ociekające krwią. A tu niespodzianka i zaskoczenie, bo rzekłabym, że jak dla mnie to wprost przeciwnie są one tępe. Na porządną opinię i recenzję będzie jeszcze czas po porządnym ich przetestowaniu.
Z myślą o zakupie dobrych  drutów biłam się od jakiegoś już czasu. Tanie nie są. Jednak po tym jak w jednym z  tanich drutów żyłka odpadła radośnie prując oczka robótki, a ja zostałam z drutem w garści, zdziwioną gębą  i robótką do prucia decyzja została podjęta. Już widzę różnicę w żyłce. Knitpro ma żyłki bardziej elastyczne. Żyłka w starych drutach tworzyła magic loop samoistnie - sztywna pętla utrudniała przesuwanie oczek a czasem nawet je deformowała. O atrakcji rozplątywania tej magicznej pętelki nie wspomnę, bo wtedy marzyła mi się trzecia ręka.

A oto moje najnowsze skarby:
Zdjęcia nie oddają urody tej wełny. Jeśli ktoś lubi takie mizialne włóczki niech pędzi do sklepów. Promocja do końca maja.
Szary 03, Zielony 11, Śliwka 09, Violet (tak stoi holenderska nazwa, wg mnie to amarant) 10.


A to jako komentarz do wypowiedzi, którą jak pamiętacie kiedyś usłyszałam. Czyżby nie tylko mnie takimi komentarzami raczono? :)

środa, 25 maja 2016

Z życia rekrutera czyli Mickiewicz na emigracji


Kandydat do pracy umówiony na rozmowę nie raczył przyjechać, ani zawiadomić, że go nie będzie. Rekruter dzwoni. Kandydat stwierdza radośnie, że nie przyjedzie, bo ma coś innego do roboty.
Knurzy ryj*, nazywany też szefem czerwienieje na tłustej gębie i wrzeszczy na rekrutera:
- I co masz zamiar z tym zrobić? Noooo... Cooo?? Jak to naprawisz? Jak???
Rekruter stoi i patrzy, bo cóż na takie dictum aterbum rzec może.
- Cooo?? Nie rozumiesz co mówię?? - drze się coraz bardziej świński ryj -  Może w ogóle tą firmę zamknijmy!
Pomysł niezły, ale rekruter milczy i w głowie tłucze mu się natrętnie tylko jedno Adasiowe zdanie: "ale zemsta choć leniwa, nagna cię kiedyś w me sieci"**.


Świński ryj zarządził wprowadzanie danych personalnych do systemu. Program ma różne możliwości, szukanie po wieku, znajomości języków, doświadczeniu, ale wyszukiwania po nazwisku czy imieniu nie ma. A to feler, westchnął rekruter.  Jest lista alfabetyczna. Przewijana. No i właśnie. Rekruter wprawadza dane pracowników w porządku - nazwisko a potem imię. Świński ryj każe wszystko poprawić, bo ma własną koncepcję - najpierw imię potem nazwisko. Taką ma wizję. Świńską.
"Słuchaj, dzieweczko!
– Ona nie słucha."***
Krnąbrna dzieweczka stwierdza:
- Ale to utrudni wyszukiwanie, bo nie dość, że trzeba znać imię pracownika, to potem odszukać go wśród  Adasiów, Bartków, Karolów, żeby dotrzeć do Zdzisława. To nielogiczne.
I tu pada niepodważalna riposta świńskiego ryja:
- Ale ja jestem szefem.




Na koniec, dla oczyszczenia  tej atmosfery rodem z chlewa element niezwiązany z tematem. Coś dla szyjących kociar:



* za określenie przepraszam wszystkie bogu ducha udomowione parzystokopytne ssaki z rodziny Sus scrofa.
**Adaśko Mickiewicz - sparafrazowany cytat ze łba wzięty, a z Pani Twardowskiej pochodzący.
***ww. Adaśko - ballada Romantyczność - cytat jako wyżej z głowy. 


Pana profesora J.C. przepraszam za bylejakość powyższych przypisów. Się uwstęczniłam i dostosowałam. Ze świniami przystajesz przepisami nie stajesz. 

niedziela, 8 maja 2016

Kacza sprawa

Wreszcie nastało ciepło, które mnie satysfakcjonuje. Całe dnie spędzam zatem na dworze. W piątek - szwendactwo po lesie, a wieczorem pierwszy w tym roku grill. Konsumpcję zakłóciły dźwięki dochodzące z ogrodu sąsiada. Czyżby sprawił sobie kury? Dziwne, bo niby to wieś, ale jakoś nikt tu hodowli domowych nie uskutecznia. Jego ogródek - jego kury, mój hałas.
Po jakimś czasie w szparze drewnianego płotu pojawił się kaczy dziób. Kaczy dzióbek dokładnie. No dziwne. Sprowadziłam się do parteru, ległam na kamieniach i przez szparę dziobem w dziób obserwowałam pierzastego malucha. Okazało się, że jest ich więcej. Cała rodzina - kacza mama i dziewięć maluchów. Co kaczki robiły w ogrodzie sąsiada z dala od wody - nie mam zielonego pojęcia, ale pomna wcześniejszych ptasich doświadczeń nie specjalnie się dziwiłam. Ogródek na naturalne środowisko dzikich kaczek wydawał mi się mało prawdopodobny. Matka mogła przylecieć, ale jak te maluchy tu dotuptały?
Sąsiadów w domu nie było. Skakanie przez płot w ramach akcji ratunkowych odrzuciłam od razu. Kto wie, może sąsiad kaczki "w niewolę trafił" i trzyma je tam specjalnie. Nigdy nic nie wiadomo.
Jak się pojawił to cała sąsiedzka rodzina pozachwycała się kaczą rodziną z wysokości i z daleka czyli z tarasu. Coby ptactwu dać wodę, ale coś z nimi zrobić na to nie wpadli.

Cudownego sobotniego ranka jedząc śniadanie w ogródku odkryłam, że kacza rodzina pojawiła się u mnie z wizytą. Nalałam wody to poidła dla ptaków. Ptactwo rzuciło się na wodę łapczywie. Niektóre maluchy potraktowały naczynie jako basen i całe się tam załadowały. Słodkie i zabawne. Śmiesznie kolebiące się na małych nóżkach i niezdarnie przemieszczające. Można tak się gapić godzinami, co nie zmieni faktu, że jedno poidło rzeki nie czyni.

Zdjęcia byle jakie, ale nie chciałam straszyć pierzastej familii podchodząc za blisko. I tak mieli wystarczająco stresów.


Po krótkiej naradzie powstał plan ratunkowy. Koc zarzucony na matkę pozwolił złapać ją i ulokować w Frankowym transporterze. Pozostało wyłapanie maluchów. Wbrew pozorom małe kacze nóżki potrafią przemieszczać się z zadziwiającą prędkością. Na szczęście udało się wszystkie wyłapać i umieścić w transporterze razem z matką. Potem już łatwizna - przetrasportowanie rodziny z dala od wsi, nad kanał, gdzie mogą sobie pływać do woli podziwiając piękne okoliczności przyrody i wiatraki.
W takim środowisku kaczki powinny być szczęśliwe i bezpieczne. Zdjęcie ze strony http://www.molendatabase.nl/ 

I tak oto po raz kolejny po Snipie i nielotnym gołębiopodobnym uskuteczniałam ptasią akcję ratunkową. Ciekawa jestem co będzie dalej, bo mam przeczucie, że ciąg dalszy nastąpi.

Życzę słonecznego dnia, a ja ruszam na wycieczkę do lasu.

czwartek, 5 maja 2016

Heretyczka?

Niedawno spotkałam się gdzieś z określeniem "dzierganie po heretycku". Drążąc temat trafiłam na filmik, w którym pewna Pani anemicznym a zblazowanym głosem mętnie tłumaczyła różnicę między dzierganiem po heretycku a tym jedynie słusznym.
Powiem szczerze a brutalnie, że olałam te wywody. Zapewne jak wiele z innych "dziergaczek" nauczyłam się robić na drutach od mojej mamy, a ona od swojej, a moja babcia pewnie od swojej mamy i tak zapewne od pokoleń. Nie wiem czy dziergam po heretycku czy po szwedzku, angielsku czy chińsku. Wolę twierdzić, że dziergam... tradycyjnie.
Wydaje mi się, że obecnie wszystko musi być nazwane, określone, a potem ściśle sklasyfikowane i ocenione.

Przypomina mi to moją historię z... frytkami. Od zawsze, jak sięgnę pamięcią jadałam je z majonezem. Mieszkając w Polsce powszechne polewanie ich ketchupem nigdy mi nie odpowiadało. Prośby o majonez zamiast ketchupu w miejscach, gdzie serwowano frytki najłagodniej mówiąc spotykały się z wyrazem zdziwienia. I tak sobie żyłam ze świadomością, że znowu robię za dziwoląga. W tym przeświadczeniu żyłabym do dziś gdyby nie emigracja do Holandii, gdzie dziwnym trafem frytki z majonezem jedzą wszyscy i nikomu do głowy nie przychodzi, żeby traktować je substancją pomidoropodobną, a jak przychodzi to widać, że nie tubylec. Notabene frytki wymyślone zostały w Belgii, gdzie jada się je z majonezem, a nie z ketchupem! Śmiem zatem twierdzić, że to ja byłam bliska "oryginału" i "normalna" niż zamerykanizowana ketchupowa wersja.

Niech każdy je sobie  frytki z czym lubi. Jak by ktoś miał ochotę z miodem to jego wola, o ile mu to smakuje i nie wciska tego komuś innemu. Niech sobie każdy dzierga tak jak umie i lubi byle był zadowolony z końcowego efektu. Niech sobie każdy wierzy lub nie wierzy w co chce, dopóki jest to jego prywatna sprawa, a nie jedynie słuszna opcja wmuszana wszystkim przy pomocy ognia i miecza. I niech sobie każdy żyje tak jak chce nie wciskając się z zabłoconymi gumiakami w cudze życie.


Ze szczególną dedykacją dla wszystkich, którzy uważają hand made dla ludzi starych i upośledzonych umysłowo.