Obserwatorzy

klauzula bezpieczeństwa

Wszelkie mądrości, bzdety i złośliwości na tym blogu, o ile nie zaznaczyłam inaczej podając źródła są moim wymysłem, a nawet własnością. Te niedoświetlone i kiepskie foty też. Zdjęcia z Burd, innych gazet czy książek (o ile nie podaję źródła), są skanami materiałów będących w moim posiadaniu.

Jeśli masz ochotę coś sobie przywłaszczyć to droga wolna. Razem z nimi przygarniasz część moich problemów, traum i niedoświetlenia.

Online

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Grey czyli lubię szarości

Dziś trochę inaczej. Wszyscy skończyli rozpisywać się o świętach i zaczęli podsumowywać co się da. To ja dziś podsumuję pewną książkę. Mówią o niej wszyscy - holenderki w wieku różnym na przyjęciach urodzinowych, nieliczne koleżanki polki a nawet faceci dają do zrozumienia, że wiedzą w czym rzecz (mało który przyzna się wprost do przeczytania babskiej książki). O czym mówię? Ano o Pięćdziesiąt twarzy Greya. Skoro tyle o tą książkę szumu to i ja ją nabyłam (część drugą dostałam w prezencie).

Skąd fenomen ten książki?  Jeśli ktoś pamięta arcydzieło sztuki ludowej pod tytułem Samotność w sieci wie co jest na rzeczy. Harlequin vel ogród miłości z pretensjami do literatury. Książka dla koła gospodyń wiejskich ciekawych inszego życia seksualnego. Bajka żerująca na babskich archetypach. Większość kobiet podskórnie marzy o przystojnym, bogatym  i do szaleństwa je kochającym KIMŚ. Tu dostają na tacy nową bajeczkę ze współczesnym backgroundem. Weź swoje imię, a potem kopiuj i wklej...
Na korzyść książki pana Wiśniewskiego przemawia jedynie fakt, że z tego co pamiętam była cieńsza i mogła posłużyć jako podpórka chybotliwej nogi od stołu.


Historia jest ckliwa i w gruncie rzeczy banalna. Akcja mizerna. Język na poziomie harelquina skrzyżowanego z językiem pseudo książek o rozwoju osobistym (na co drugiej stronie pojawia się "wewnętrzna bogini", która to przemawia do głównej bohaterki na różne sposoby, względnie fika koziołki). Główna bohaterka to mdła panna, z rzekomo ciętym językiem. To akurat mogę wybaczyć. Trudno stworzyć Kopciuszka, królewnę Śnieżkę vel inną królewną dybiącą na księcia, która błyśnie charakterem.
Ktoś mógłby powiedzieć, że czytelników przyciąga erotyka i perwersja. Cóż... Jest to jedyna prawdziwa rzecz w tej książce, choć również podana żenująco nieudolnie.
Panna Anastasia tracąc dziewictwo przeżywa koncertowy orgazm (kto wie... możliwe, że doktor Starowicz zna taki przypadek). Takich bajek i niedociągnięć jest dużo więcej. Notabene po jakimś czasie nawet opisy erotycznych przygód zaczynają nużyć, bo są nudne i przewidywalne, napisane językiem dla nastolatek.
Książka nie wzrusza, nie uczy, nie śmieszy. Jest płaska. Płaskie postaci, jednostronny obraz BDSM, mdła akcja, tragiczny język.

Co ratuje zatem  książkę Pani E. L. James przed dokończeniem żywota w WC jako stuprocentowo skuteczny środek na obstrukcje?  GREY i jego pięćdziesiąt odcieni szarości.
Jest to jedyna postać 3D w tej książce. Może przez swoją niejednoznaczność, perwersje, traumatyczne doświadczenia życiowe, gwałtowne zwroty nastrojów, nieobliczalność... A może dlatego, że lubię popaprańców? Na swoje usprawiedliwienie mam, że nie jestem w tych upodobaniach odosobniona - vide statystyki z Amazon ;)
Ale jeden Grey nawet z pięćdziesięcioma twarzami dobrej książki nie czyni...







sobota, 8 grudnia 2012

Wyróżnienie Liebster Blog

Zostałam bardzo mile zaskoczona przez Paulinę z bloga moje-potwory, która zaprosiła mnie do tej blogowej zabawy. Bardzo się cieszę, bardzo dziękuję i bardzo to doceniam :)




1. Ulubiona piosenka?
Chyba nie mam ulubionej piosenki.

2. Coca-cola czy Pepsi?
Nieważne. Byle z cytryną.

3. Pierwsza uszyta rzecz?
Taka zupełnie pierwsza, pierwsza to etui na chusteczki do nosa :D   Nie mam bogatego dorobku "szyciowego". Poszewki na poduszki, 2 spódnice, 3 sukienki i szyjąca się obecnie bluzka w stylu Jackie Kennedy (wykroj z Droomjurken).

4. Ulubiony serial?
PAN AM (ze względu na ciuchy i moją słabość do pilotów :D  oraz Dr House ze względu na wredny charakter głównego bohatera - w 99% kompatybilny z moim :D

5. Tkaniny wzorzyste czy kolorowe?
Hmmm... Zależy... Lubię kolorowe, kwieciste sukienki czy spódniczki, ale kostiumy lub płaszcze zdecydowanie wybiorę jednokolorowe.

6. Sukienki czy spodnie?
Tu nie mam wątpliwości- SUKIENKI. Spodnie  dla mnie są odzieżą roboczą  noszoną do pracy oraz gdy jest zimno.

7. Ulubiona postać z kreskówki?
Krecik

8. Realizm czy fantastyka?
Fantastyczny realizm.

9. Woodstock czy Mayday?
Nie mam pojęcia co to jest Mayday (prócz lotniczego wzywania pomocy). Woodstock tez jest mi obcy duchowo. Nie lubię zatłoczonych miejsc. Jeśli wybieram się na imprezy to są to nieco elitarne imprezy klubowe, ze wstępem tylko dla członków ;)

10. Szycie zabawek/dekoracji/ozdób czy zwykłych ciuchów?
Na razie wszystko jest dla mnie wyzwaniem. Ale także możliwością do tworzenia indywidualnych dodatków i kreacji pasujących na mój małogabarytowy korpus :)

11.  W wolny dzień wolisz pracować czy leniuchować?
Życie jest krótkie.... trzeba coś robić. Najlepiej coś przyjemnego. Szycie, decoupage, robótki na drutach, czytanie. Niestety czasem trzeba odwalić jakąś brudną robotę np. odchwaszczanie ogródka, ale staram się widzieć w tym pozytyw - dotlenienie oraz przygarnięcie skrzypu polnego do włosowych odżywek :)


No cóż z nominowaniem blogów zapewne będzie problem, bo większość blogów na pewno już została nominowana i pewnie nie każdemu chciałoby się w kółko odpowiadać na pytania. Po długim biciu się z myślami zdecydowałam, że nie będę dalej kontynuować "łańcuszka", ale  gdybym miała stworzyć listę blogów to najchętniej wrzuciłabym tu listę wszystkich obserwowanych   :)
Ten post to jednak dobra okazja do wymienienia tych osób, które w jakiś sposób są dla mnie ważne, które zainspirowały (Marchewkowa, Maniaszycia, Elfka), pomogły (Monika), czy po prostu są blogami ciepłych, mądrych osób z pasjami (vide reszta osób z obserwowanych blogów).

Żeby post nie był przegadany wrzucam zdjęcia "szyjącej się" bluzeczki w stylu Jackie Kennedy. Bluzka jest górą  wykroju sukienki pochodzącej z książki Droomjurken (oryginał Famous Frocks), któraż to książka  obecnie jest... najładniejszą książką jaką posiadam w swojej emigracyjnej biblioteczce, a o której pisałam TU

Bluzka w trakcie przerabiania ponieważ kierując się tabelką z książki i podanymi tam wymiarami wycięłam wykrój S (durna, oj durna) zamiast XS. "Następną razą" będę mądrzejsza.

Tak wiem, kwiatuszki się "nie zgrały". Wynik poprawiania zaszewek. Nie mam pomysłu jak to wyprostować. Trudno... Liczę, że nie dojdzie tu żaden lolo-look


Na koniec zajawka ostatniej z książek serii Style me vintage - make up. Cóż... chyba najmniej się cieszę z tej książki. Może dlatego, że nie jestem i obawiam się, że nie będę mistrzynią makijażu. Ale kolekcja książek na półce prezentuje się zacnie ;)

Okładka książki utrzymana w takiej samej stylistyce jak pozostałe. Cudowna "materiałowa" faktura. Rozkosz brać taką książkę do ręki.

Wiadomo... Audrey :D




piątek, 7 grudnia 2012

Przyrząd Boba czyli sposób na lamówkę

Lamówka to fajny sposób na wykończenie - mało problematyczny, w miarę szybki i zawsze efektowny. Oczywiście można kupić gotowe lamówki, ale czasem chcemy zrobić je samodzielnie. Gwarantuje to oczywiście indywidualność projektu oraz... kupę roboty.
W książce Uszyj w jedno popołudnie odkryłam sposób, który ma ten proces usprawnić. Przyznaję, że jeszcze go nie sprawdzałam, ale wydaje mi się, że w tym szaleństwie jest metoda :)



Wydaje mi się, że w książce jest błąd w tłumaczeniu w punkcie 3. Myślę, że raczej chodzi tu o przyszycie jakichś tasiemek czy sznureczków, a nie ścieg. Na zdjęciu widać o co chodzi :)

Może komuś się przyda :)

środa, 21 listopada 2012

Wszystkiego niebieskiego...

Ostatnio prócz czerwieni "chodzą" za mną wszelkie niebieskości. Właśnie skończyłam niebieską spódniczkę z półklosza. Granatowy sweter z cieplutkiej, miękkiej wełny blokuje się po wydzierganiu i wypraniu. Do kompletu dorobiłam bransoletkę ze starej przypalonej bluzki.  Zaopatrzyłam się w niebieskie rajstopy i wypatrzyłam błękitną torebkę z biglem na allegro, którą pewnie zamówię do kompletu z rękawiczkami jak już wybiorę się na święta do Polandii. W Kruidvat widziałam tez  piękne kolczyki z szafirowymi kamieniami, które też chyba sobie sprawię...O ile jeszcze będą  oczywiście kiedy już się w końcu dokulam do sklepu. Niebiesko mi...


Spódniczkę szyło się lightowo. Po bojach z satynową kloszówką bawełna to pikuś. Pan Pikuś. Oczywiście spódniczka nie jest idealna. Pierwsza w życiu robiona maszynowo dziurka do guzika jest ciut za duża, dół spódnicy powinien być pewnie podszyty ręcznie (wiele rzeczy robię kierując się intuicją i poczuciem "coby dobrze wyglądało"). Nie jestem też pewna czy dobrze wykończyłam szew (brzeg fabryczny był strzępiasty został podłożony do środka i przeszyty), ale nienawidzę strzępiących się nitek, a obrzucanie zygzakiem tez nie zawsze przynosi zamierzony efekt. Owszem rozwiązaniem byłby overlock, ale kupowanie overlocka po uszyciu 5 sztuk odzieży nie wydaje mi się niezbędne. Wole zainwestować w materiały, dodatki oraz książki.








Zdjęcia oczywiście na nieocenionej Loli. Choć mam wrażenie, że albo mnie się schudło, albo Loli przytyło ;)

Szew w środku
Dół podwinięty najpierw "na fastrygę", zaprasowany a potem przeszyty maszynowo.


Guzik dziubany ręcznie. Spódniczka na Loli opięta na maksa (znowu podjadała w nocy?) dlatego wygląda jakby zamek był krzywo wszyty :D


A tu w komplecie z Nikitą :) 

Bransoletka z przypalonej bluzki do zdjęcia zarzucona na szczątkową szyję Loli.

A na deser, dla wytrwałych fotki Franka - mojej nieocenionej pomocnicy (tuż po Loli oczywiście).

Franek przy "wycinaniu"formy


Franek używany zamiast szpilek :D



I wreszcie... Franek przy maszynie podczas szycia :)

W imieniu Franka i swoim dziekuję  Państwu za uwagę.
 CDN 

niedziela, 4 listopada 2012

Nikita czyli licencja na zabijanie





Jak tylko zobaczyłam tą sukienkę w majowej Burdzie (mowa o modelu 133 z maja 2012) postanowiłam, że muszę ją mieć. I od razu wiedziałam, że musi być... czerwona (kto mnie zna nie jest zaskoczony).
Zdjęcie pochodzi z www.burda.pl

Zdjęcie pochodzi z www.burda.pl

Szperałam w necie i znalazłam jak do tej pory dwie Panie, które uszyły ten model. Pierwsza to oczywiście Marchewkowa (notabene to jej blog, zdjęcia i uszyte kreacje skłoniły mnie do rozpoczęcia przygód z szyciem, ale o tym "inną razą"), druga - Monika Magdalena


Oj gniecie się, gniecie...

Moja Nikita... Słodka i grzeczna. Sexowna i drapieżna. Maksymalnie kobieca. Zabójcza.  Planowo miała być z jedwabiu, ale znalezienie pięknego czerwonego jedwabiu na razie mi się nie udało, zresztą szczerze mówiąc bałam się po prostu wydać kupę pieniędzy na super materiał i spartolić go swoim nieudolnym szyciem. Zakupiłam więc COŚ, co nazywało się materiałem karnawałowym i kiedy to COŚ zobaczyłam postanowiłam uszyć z tego CZEGOŚ zasłonki, poszewki na poduszki, legowisko dla kota względnie inne super użyteczne acz mało zabójcze  COŚ.
Nawet bez cięcia ze skosu materiał ładnie się układa

Jednak wizja Nikity ciągle gdzieś mi się pojawiała... Chwyciłam więc za wykrój, nożyce, butelkę wina i... postanowiłam stworzyć prototyp. A cóż nadaje się lepiej na spartolenie niż COŚ? Zatem na początek... skoro nie Nikita to... może chociaż dziewczyna Bonda? Wycięłam, przyszpiliłam do Loli i... zrobiłam woooow.... Badziewny materiał dzięki fasonowi zyskał szlachetności. Lekka rozciągliwość, połysk oraz miękkość sprawiły, że dobrze (tak mi się wydaje) układa się nawet bez cięcia ze skosu (przyznaję się bez bicia- zagapiłam się i nie zauważyłam, że trzeba po skosie ciachać, choć w sumie i tak by na takie cięcie materiału nie starczyło).

 
Nie wszystko złoto co się świeci ;)


Zielone korale zrobione z satynowego panela pozostałego po szyciu czarno-zielonej sukienki. Instrukcja jak je zrobić TUTAJ
To moja trzecia uszyta sukienka, druga z podszewką. Zważywszy, że z racji problemów językowych (Burdę mam w wersji holenderskiej, zresztą polskich opisów w Burdach też nie rozumiem :)   do wszystkiego dochodziłam metodą prób i błędów to jestem z siebie zadowolona (no dobrze... może tak w 98% jestem zadowolona).
I mogę śmiało powiedzieć, że uwielbiam ten model i sukienkę. Zależnie od materiału i długości może być wersją "do Biedronki", na spacer romantyczną porą albo... wieczorową kilerką. I coś mi się wydaje, że nie jest to ostatnia sukienka z tego modelu, którą uszyłam, do czego i Was namawiam :)

sobota, 3 listopada 2012

Pocałuj żabkę w łapkę czyli o cudach nad maszyną

Druga w życiu sukienka. Powinno iść prościej. No ale nie szło. Sukienka - kombinerka. Znaczy się kombinowana z resztek materiału wierzchniego i nieresztkowej podszewki. Podszewka jebitnie eeee.... znaczy się dobitnie zielona. Jako i ja po kolejnych próbach jej wszycia i wywrócenia na odpowiednią stronę. Kolejne metody i sposoby zawodziły. Moja cierpliwość też. W końcu trafiłam (rzecz jasna szukając czegoś innego) na niniejeszy post - http://monikowo.blogspot.nl/2011/05/sukienka-kobaltowa.html
I tu uwaga... chylę czoło, biję pokłony, kłaniam się w pas, stroopwafelsy ścielę pod nogi... SKUMAŁAM. Po dwóch weekendach intensywnej pracy koncepcyjnej połączonej z jeszcze intensywniejszym pruciem. Ponieważ kiecka była tyle razy pruta i zszywana, i wywracana, i przewracana, i miętolona, i cięta, znowu pruta... to fakt, że w ogóle cokolwiek z niej wyszło sam w sobie już jest sukcesem. I pierwszym cudem nad maszyną.

Pecha dopełniały niedomagania maszyny do szycia. Osobliwe co najmniej.  Górna nitka tak się zmotała, że musiałam rozkręcać maszynę coby ją pęsetą wydłubać. Nici zapasowe ze stojaczka na maszynie splątały się z tymi, którymi szyłam. JAK NA BOGA? Fenomen jakiś. Że co? Że niby jak? Jedna szpulka rzuciła się na drugą z nienacka? No drugi cud normalnie.
Szwy pętelkowały niespodziewanie, a próby zmiany naprężeń nitek, igły, długości szwu itp. na nic się zdawały. Po czym po powrocie do pierwotnych ustawień wsio wracało do normy. Kolejne cuda-dziwy. A na koniec... wszystkie zygzaki postanowiły prowadzić prostsze życie. Zniknęły. Maszyna szyje jeno prosto.
Zważywszy niezliczoną ilość dziwnych przypadków w moim domu poczekam trochę i jak jej nie przejdą te wapory to udam się z ową damą do naprawy... eeeeeh... Lubię Lidla, ale reklamacji i fix-acji nie.

A oto i upierdliwa we współpracy sukienka. Góra - Model 129 Burda 6/2012 z uwagi na braki materiału ciachana z przodu. Dół - kompozycja własna.
Naturalnie... miała być inna. Podszewka miała być czerwona (zbrakło takowej nawet na sztukowanie ostały się jeno resztki na lamówki).
Pierwsza faza - a może jednak uda się z czerwoną podszewką...

Zielone na dole miało być wdzięcznie wystającą podszewko-halką. I takie by było gdyby nie fakt, że zapomniałam o tym coby prawa strona podszewki była na prawej od wierzchu to musi być na lewej od spodu... Po takim opisie oczekuję na propozycje współpracy od Burdy. Ich opisy dokładnie tak mi się jawią ;)
Ale ciągle tłukło mi się we łbie, że lewa strona ciucha ma tak wyglądać jakby się ją miało nosić jak prawą (prawie jak prawą - Burdo... pisz do mnie chyżo).
Więcej światła jak mawiał Goethe... Sukienka w wersji z wywiniętą podszewką.

Góra... zdjęcie pod tytułem - zgadnij jaki to kolor?


Kiedy przestało mi się tłuc... odprułam... przyszyłam lewym do prawego.. i... pseudo halka wreszcie wystaje... może jednie mniej wdzięcznie niż bym oczekiwała.

Sukces- da się nosić, zważywszy, że to druga sukienka w życiu i pierwsza z podszewką :)

Porażka- podszewko-halka nie do końca układa się tak, jakbym sobie życzyła. Nie wiem czemu. Zamek poprawiany dwukrotnie a i tak coś mu dolega. Mam wrażenie, że jest trochę za gruby to tego materiału po prostu.

PeSa
Zdjęć lepszych nie ma i długo nie będzie. Chyba, że:
1. Zmienię mieszkanie na bardziej holenderskie z wieeeeeeeeeeeeelkimi oknami ze wszystkich stron. Na razie nie tylko zdjęcia cierpią na niedobór światła. Ja też!
2. Zaiwanię jupiter z najbliższego stadionu (poważnie rozważam taką możliwość).
3. Wytaszczę kieckę z Lolą do ogrodu, co przy mojej wypadkowości oznacza - liście+kamienista dróżka=3 miechy zwolnienia i ubaw dla sąsiadów gratis. 


PeSa1
zdjęć sukienki z wirującą podszewką też nie będzie, bo zmieniła mi się koncepcja i chyba jednak po raz kolejny ją przerobię... jak to mówią... robota głupiego lubi ;) 

Style me vintage clothes

W sklepie www.bol.com  (nie jest to tekst sponsorowany, niestety) prócz książki Droomjurken zakupiłam również dwie książki Style me vintage. Jedna dotyczy stylizacji i układania retro fryzur, druga jest krótkim przewodnikiem - poradnikiem po stylach począwszy od lat 20 do 80-tych. Obie książki są pięknie wydane, z okładkami, których faktura sprawia, że przyjemnie bierze się je do ręki, jakby były obłożone materiałem.
Okładka książki

Dziś kilka informacji i zdjęć ze Style me vintage clothes napisanej przez Naomi Thompson. Jej założeniem było przybliżyć kobietom modę retro, a może raczej wskazać jak wykreować własny "retro look" nie popełniając przy tym błędów, nie nadwyrężając kieszeni, a przede wszystkim dobrze się bawiąc.
Autorka na początku książki zastrzega, że nie należy mody vintage czy też jej wytycznych zawartych w książce traktować jak biblię i odżegnuje się od wszelkich purystów stylistycznych. Vintage, retro ma być poszukiwaniem własnego stylu, zabawą, inspiracją. 
Każda "epoka" zawiera zwięzłą informację historyczną i spis informacji co noszono za dnia oraz jakie charakterystyczne elementy pojawiały się w modzie wieczorowej, co pojawiło się nowego, jakie były typowe dodatki itp. 



Teksty okraszone są zdjęciami sukienek, torebek, nakryć głowy czy innych dodatków z ich zastosowaniem na żywych modelkach. 

W książce znajdują się także praktyczne rady jak pielęgnować odzież retro, jak ją reperować, prać.

 



Na końcu pojawiła się także notka o rekomendowanych retro blogach, stronach i sklepach internetowych z asortymentem vintage. 

Czy poleciłabym tą książkę? Dla wielbicielek stylu vintage zdecydowanie tak. Sama książka i jej dotyk przenosi w dawne, lepsze jakościowo czasy. To także ogromna przyjemność dla wielbicielek książek. W obecnych czasach, kiedy książki wydawane są na byle jakim papierze, w miękkich okładkach książka, a często też z błędami, książka wydana na dobrym papierze oraz z twardą, strukturalną okładką to sama radość. 
Chcę  jednak zaznaczyć, że nie jest to kompendium wiedzy o stylu vintage. Książka jest raczej smaczkiem i krótkim poradnikiem. Oczywiście, dzięki wujkowi Google w internecie można znaleźć wszystko, ale czy szanująca się "vintażystka" zdaje się tylko na internet? ;) 

Zatem, na długie, coraz bardziej szare i chłodne wieczory - gorąca herbata z sokiem malinowym, kieliszek rubinowego wina lub aromatyczna kawa, książka i muzyka przenosząca w inną rzeczywistość... 



Wszystkie zdjęcia pochodzą z książki Naomi Thompson Style me vintage. Clothes wydanej przez Pavilion Books.

piątek, 26 października 2012

Droomjurken czyli czytać każdy może, trochę lepiej trochę gorzej.


Okładka
Gdzieś w internecie natknęłam się na książkę Famous frocks  Ze względu na cenę przesyłki ze Stanów, która wstrząsnęła mną, a nie zmieszała nie zamówiłam jej. Jednak widok Audrey Hepburn na okładce i wizja, że mogłabym uszyć sukienkę stylizowaną na jej kreację skłonił mnie do głębszych poszukiwań. Książka sprowadzana z Anglii też wydała mi się za droga, w Polsce nie znalazłam jej wcale, aż w końcu... Opatrzność objawiła mi www.bol.com, gdzie książka okazała się być nawet przeceniona i z darmową dostawą do domu. Kocham Cię Holandio. Zamówiłam, zapłaciłam i wtedy.. naszła mnie refleksja, że książkę zamówiłam sobie po holendersku :)  Okładkę przeczytałam, krótki opis książki i ze dwie recenzje też, więc widać uznałam, że jest ona w jakimś języku bliżej mi oswojonym... No cóż... NIE CHCEM ALE MUSZEM. Teraz to może WRESZCIE zacznę się uczyć tego języka dla przyjemności, a nie z przymuszonego musu - żeby dostać lepszą pracę, żeby socjalnie i towarzysko się czuć pewniej (czytaj - zrozumieć co jakaś tłusta dupa mówi myśląc, że jej nie rozumiesz), żeby w urzędach patrzyli przychylniej, bo ich językiem władasz...Ale nie o tym chciałam...

Książka mnie oczarowała. Pięknie wydana. Z dołączonymi wykrojami sukienek swego rodzaju ikon (swego rodzaju, bo mogłabym np. dyskutować czy Diana Ross albo Stevie Nicks to ikona). Znajdziecie tu sukienkę  Betty Davis, Rity Hayworth, Jackie Kennedy, Marilyn Monroe i wreszcie... Audrey Hepburn. Nie łudźcie się jednak, że do książki dołączony jest wykrój sukienki ze Śniadania u Tiffan'ego. Aż tak dobrze, to niestety nie ma. Ale cóż... nobody's perfect.  W kopercie "stanowiącej integralną część książki" znajduje się 10 wykrojów - 20 sukienek. Nieskończona możliwość inspiracji.
Bette Davis - oryginalna suknia

a tu... stylizacja

przykładowe szkice wykrojów

Instrukcje szycia

Oczywiście, modele są proste. Dla kogoś kto szyje długo i dobrze może nawet prymitywne, ale dla mnie, stawiającej pierwsze kroczki w szyciu (krawiectwo wydaje mi się zbyt dużym słowem), ta książka to objawienie. Wszystko wyjaśnione, z obrazkami, z informacją o materiałach, zużyciu materiału, ułożeniu formy na materiale, sposobie szycia. Coś w rodzaju szycia krok po kroku. Tyle, że po holendersku :D
Jackie Kennedy...

Informacje o sugerowanych materiałach, ułożeniu formy itp.
Wszystkie zdjęcia, to scany z ksiazki. Niektóre nie są najlepsze, ale książka jest gruba, a ja nie chcę jej nadmiernie wyginać i niszczyć wciskając do domowego skanera.
I wiecie... dawno nie miałam takiej książki, którą noszę z sobą wszędzie, tylko po by się nią nasycić i mieć przy sobie, a zasypiając kładę ją na nocnym stoliku by rano od razu po nią sięgnąć...
Skądś to znamy, prawda?
 I na zakończenie... Tak... Ją można nazwać ikoną STYLU.
Jak tu nie marzyć o jej sukienkach??


poniedziałek, 22 października 2012

Eeeeh... Lola czyli to wina manekina

Nie wiem jak kobiety szyjące mogły/mogą egzystować bez tejże wdzięcznej pomocy. Pewnie da się szyć bez manekina. Choć dla mnie śrubowanie sobie szpilek w tyłek przy jednoczesnej lustracji (ocena tej procedury w lustrze) było... eufemistycznie mówiąc... kłopotliwe. I niewygodne. I bolesne.  Bo albo za mało, za dużo, krzywo, nie z tej strony. Oczywiście można coś z tyłu przesunąć do przodu, tylko wtedy tył przestaje być tyłem. Można by sobie jakiegoś ludzia w 3D machnąć... Albo z każdą przymiarką biec do sąsiada niczym po symboliczną szklankę cukru... Ta opcja jakby był młody i przystojny i miał 195 cm wzrostu najbardziej by mi się podobała, ale... z braku takowego... lola...

Zamówiona, kupiona, ekspresem dosłana. Gdyby ktoś tu zaglądał to pewnie ogłosiłabym konkurs na imię dla Loli. Bo Lola to imię tymczasowe. Bo jakoś tak się komuś skojarzyło... Manekin, lalka, lola... Ludzkie skojarzenia dziwną drogą chodzą... Myślałam coby ochrzcić ją Peeeejtra , ale... musiałaby mieć lola gabaryty dużo większe...dużo dużo większe, a nawet dużo dużo dużo większe, więc może... Majkela... mogłabym wtedy jej używać jako lalki voo doo uprzednio pozbawiwszy biustu rzecz jasna...
Krótko mówiąc, jak kogoś na imię błyskotliwe natchnie to proszę o info.
No więc jest. Zasługi Loli są nieocenione. Można kłuć ją w różne części ciała i słowa nie powie. Rzekłabym - ani zipnie nawet. Akupresurę znosi prawie z uśmiechem na pokrętle. Nie pyskuje, że ciuch uwiera, albo kolor nietwarzowy. Stoi grzecznie i cierpliwie.W ekstremalnych sytuacjach może służyć za drapak dla kota.

Jako że noszę małe 36 w porywach do 34 (przy silnej wichurze do 32) przed zakupem Loli sprawdziłam jej wymiary, porównałam ze swoimi. Jest. Zgadza się. Mieszczę się w normie 36. Ba...nawet ja mam więcej niż LOLA!  Oczywiście pierwsze co zrobiłam po zainstalowaniu Loli ubrałam ją w moją ulubioną sukienkę (aaaah.. te duże dziewczynki i ich lalki ;)  i  okazało się, że mimo pasujących wymiarów moja sukienka ledwo dała się na Lolę wcisnąć. Na mnie wciska się bez problemu. A nawet wygląda lepiej!

Jakie z tego wnioski? No w sumie żadne, bo obmierzyłam Lolę, obmierzyłam siebie i mimo, że się wszystko zgadza... to się nie zgadza..  Niczym u Gombrowicza... "jak zachwyca kiedy nie zachwyca". Ale tu ocieramy się już o inne wątki... BTW... żeby nie było - LOLA  w mym domu pojawiła się przed pewną blogową "dyskusją" równie gombrowiczowską... Kto wie ten wie. Kto nie wie...
"Koniec i bomba. A kto czytał ten trąba"

PeSa
Mimo drobnych odchyleń miedzy naszymi gabarytami i tak nie oddam Loli do sklepu. Powiem więcej, nie oddam jej nawet przystojnemu sąsiadowi (o ile się taki napatoczy) ;-)