Jako wielbicielka Dity von Teese postanowiłam zafundować swoim paznokciom wycieczkę na księżyc. Nooo... na połówkę księżyca dokładniej.
Co potrzebujemy na taką wyprawę?
- Lakier bazowy- bezbarwny albo odżywkę, w moim przypadku ww. Eveline. Zabezpiecza nam płytkę przed przefarbowaniem oraz sprawia, że kolorowy lakier lepiej się trzyma.
- Dwa kontrastowe lakiery. U mnie różowy - Perfekt Pink z Lidla oraz czarny- firma marki firma kupiony sto lat temu nie wiadomo gdzie.
- Lakier zabezpieczający na wierzch.
- Paski stickery. Najlepsze oczywiście są profesjonalne, do tego celu stworzone. Z braku takowych pod ręką użyłam stickerów do drukowania etykiet.
- Duża dawka anielskiej cierpliwości i czasu.
Zaczynamy od pomalowania paznokci lakierem bazowym. Jak to zrobić wie każdy, więc pokazywać nie muszę. Po wyschnięciu na cały paznokieć nakładamy pierwszy lakier - tutaj pink perfect.
Czekamy aż wyschnie. I tu zaczyna się zabawa. Jeśli mamy gotowe naklejki idzie nam łatwiej. Jeśli nie, chwytamy za nożyczki i stickery (może być też taśma malarska) i wycinamy formy półksiężyców, które przyklejamy na paznokcie.Wygląda to mniej więcej tak:
Na tak przygotowane paznokcie nakładamy drugi, wierzchni lakier - u mnie czarny. I tu uwaga - paski muszą być bardzo dokładnie przyklejone. Niestety przy dosyć sztywnym papierze do etykiet gdzie niegdzie wierzchni lakier mi podciekł i efekt nie był satysfakcjonujący.
Kiedy lakier wyschnie delikatnie odrywamy paseczki i naszym oczom ukazuje się to, co zobaczył Neil Armstrong czyli mały kawałek księżyca.
Dziwne światło, dziwne zdjęcie, ale na wszystkich innych czarne końcówki wpadały w czarną.. dziurę.
Pozostaje nam teraz tylko uzbroić się w patyczek higieniczny i zmywacz do paznokci i wyczyścić skórki, względnie dokonać poprawek. A na koniec nałożyć utwardzacz vel lakier bezbarwny.
Może nie wyszło najgorzej, ale efekt ciągle mnie nie satysfakcjonuje. Będę ćwiczyć na lepszych lakierach.
Moja przygoda co prawda nie jest wielkim krokiem dla ludzkości, ale może komuś przydadzą się moje obserwacje:
- bez dobrego lakieru (zwłaszcza tego wierzchniego) nie ma co zaczynać zabawy. Mój leciwy czarny lakier nie dość, że gęsty to ma też beznadziejny pędzelek,
- jakość paseczków oraz ich idealne przyklejenie ma decydujące znaczenie dla uzyskania efektu końcowego,
- wierzchni lakier, moim zdaniem powinien być ciemniejszy. Dzięki temu pierwszy lakier łatwiej zostanie pokryty i nie musimy nakładać wielu warstw lakierów.
Strzelanie fotek jedną ręką, bo druga jest fotografowana przy tradycyjnie już beznadziejnym świetle to zadanie dla jednorękiego bandyty. Już chyba wolę bawić się tym przykurczonym pędzelkiem w wyschniętym lakierze :)