Od dawna po głowie snuł mi się pomysł na bawełnianą bluzeczkę z perwersyjnie ażurowym tyłem i obrzydliwie nudnym frontem. Z bawełny wcześniej nic nie robiłam, a do ażurów to ja mam długie zęby. Ale co tam, czasem człowiek musi, nawet jakby mu miała wyjść bluzka jakości 50 Shades of Grey.
No dobra, prawda jest taka, że jak znalazłam
ten wzór, to nie ma zlituj, wiedziałam, że muszę coś z nim zrobić. Opaskę na czerep, torebkę, bluzkę, bransoletkę, buty... A NAJLEPIEJ TO WSZYSTKO Z TYM CHCĘ. Ok, z butami to chyba przegięłam... Chociaż...
I tak oto po długim myśleniu, gapieniu się na wzór, myśleniu, gapieniu się na wzór, myśleniu... w końcu zrobiłam próbkę ażurowego wzoru. I nagle... umocniłam się w przekonaniu, że z tym wzorem MUSZĘ coś zrobić. Opaskę na czerep, torebkę, bluzkę, bransoletkę, buty... A NAJLEPIEJ TO WSZYSTKO Z TYM CHCĘ. Ok, z butami to chyba przegięłam... Chociaż...
Obmierzyłam gabaryty, przeliczyłam, podzieliłam, rozpisałam wzór... Nabieram oczka... o żesz malinka... za krótka nitka - zaczynam od nowa, czynność powtórzyć, jak już udało mi się rozpocząć robótkę na okrągło to nagle okazało się, że robótka jest przekręcona. Pruję. Nitka za krótka - zaczynam od nowa. Zaczynam odczuwać lekkie migotanie przedsionków... Ale nic... MUSZĘ MIEĆ COŚ Z TYM WZOREM. Nabieram jeszcze raz... Super. Udało się. Nie przekręcone. Liczę oczka. Ffffffffffffffffffffffffffffuuuuuuuuuuuuu... nabrałam za mało. Pruję. I nagle spływa na mnie oświecenie, że nabrałam wystarczająco oczek tylko coś przy rozliczaniu motywu ażuru mi się pokrólikowało. Ha, prułam niepotrzebnie - nabrałam tyle oczek co potrzeba. I tylko fakt, że MUSZĘ MIEĆ COŚ Z TYM WZOREM powstrzymuje mnie od wyrzucenia drutów, robótki, włóczki i komputera z wrednym piterestem za okno. Na upały, a niech mają za swoje. Chilloutuję się winem z Chille. Luz.. Przecież nic nie muszę... Jak to nie muszę???? A TEN WZÓR???!!!
No dobra, skoro to nabieranie "na okrągło" coś mi tu nie wychodzi to wróćmy do metody tradycyjnej - tył osobno, front osobno, rękawy osobno - zszywamy. Ffffffffffffffffuuuuuuuu... Jako pomyślałam tako i zrobiłam.
To teraz będą kolejne dygresje ffffuuuu. Drukarka wzięła się była i odmówiła współpracy. Coby dziergać ażurek musiałam siedzieć przy kompie na czterech literach i śledzić wzór online... że się tak wyrażę. Milej by było w ogródku, z kartką na kolanach, winem z Chille na stoliku, względnie machnąć ręką i zrobić coś prostszego? Ano juści... milej, ale czy ja wspominałam, że JA MUSZĘ MIEĆ COŚ Z TYM WZOREM?
Próbkę, zgodnie z zaleceniem producenta robiłam na drutach nr 3 KnitPro - drzewno drzewniane. Radosna cała po wielu próbach i decyzji, że śmigam bluzeczkę w kawałkach zaczynam robótkę. Nagle drewniany drut domaga się dokręcenia - haczy włóczkę i ma ewidentny luz na łączach. Chwytam odpowiednie narzędzie, dokręcam i... drewniany drut zostaje mi w jednej ręce, metalowa część w drugiej. O żesz... f....... albo ja mam tyle powera, albo drut był f....elerny. I co teraz? Skoro ja MUSZĘ ten wzór zrobić... Migotanie przedsionków mi się powiększa... Wino z Chile kończy.. O żesz...
Finalnie fuuuuuuuuuuuuuuksjowa panienka zrobiła się na drutach 3,5 knitpro. Włóczka Drops Safran - kolor Dyelot - jeśli to Wam coś mówi.
Wbrew wszelkim złym początkom dziergało się później podejrzanie miło. Ok, "motylkowym" rękawom daleko do ideału i szczerze mówiąc to ja przy nich najbardziej odlatuję, ale... Rękawy świadomie i z premedytacją różniące się. Jeden z ażurem, drugi bez.
W KOŃCU MAM COŚ Z TYM WZOREM i nie zawaham się tego nosić.